poniedziałek, 12 stycznia 2015

Domowa rewolucja, czyli pierwszy tydzień z dzieckiem...



Róża skończyła dzisiaj tydzień... Wydaje mi się jakbym dopiero wczoraj trzymała ją po raz pierwszy, a minęło już 7 dni! Dni niełatwych podczas których kryzys pogania kolejny kryzys... 
Pierwszy poważny dopadł mnie w szpitalu, gdzie jak wiadomo o intymności można zapomnieć... trzy pacjentki stłoczone w niewielkiej sali, u każdej ktoś w odwiedzinach (u jednej wręcz tłum gości). Moje dziecko krzyczy wniebogłosy, pierś na wierzchu, wszyscy wokoło patrzą, niektórzy wręcz wtrącają się do tego jak mam przystawić dziecko żeby ssało... Ja bliska płaczu. Uratowała mnie położna, która wpadła na salę, stwierdziła, że radzę sobie świetnie i to tylko chwilowe problemy... Kolejny kryzys? Pierwsza noc z dzieckiem w szpitalu. Nie czułam się na siłach, żeby od początku zajmować się dzieckiem przez całą dobę, zwłaszcza że pierwszą przeleżałam plackiem na środkach przeciwbólowych. Kolejne nie były lepsze, dlatego dziecko trafiało na noc pod opiekę innych. Jednak ostatnia noc przed wyjściem do domu należała już do mnie. Nie było łatwo, zwłaszcza, kiedy obolała musiałam wyciągać Różę z wózka i przystawiać do już obolałych piersi. Ale zagryzione zęby pomogły przetrwać! Zwłaszcza, że w perspektywie było wyjście do domu.

Jak nam minęła pierwsza noc w domu? ;) Jazda bez trzymanki! Mój mąż stwierdził rano, że szkolenia komandosów są chyba łatwiejsze, bo budzi się ich w nocy tylko raz i wysyła w puszczę. Ponieważ po szpitalnych wrażeniach dosłownie padłam, cała odpowiedzialność spadła na męża, który chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak może wyglądać noc z noworodkiem :) Ale przetrwaliśmy i z dnia na dzień jest coraz lepiej. Jesteśmy bardziej świadomi tego co nas czeka i przede wszystkim zorganizowani. Oczywiście zaskakują nas proste sprawy, jak np to jak cudne aromaty może wydzielać kupa niemowlaka! Ale jest nieźle.
A wracając do kryzysów... Pewnie wiecie jak ciężko jest, kiedy pojawia się nawał pokarmu, kiedy brodawki są obolałe i poranione, a do tego wszystkiego dochodzi zmęczenie...  Moją laktację uratowały nakładki na brodawki. Byłam bliska wysłania męża po mleko. Godziny płaczu i w końcu ulga! Naczytałam się wprawdzie na temat nakładek negatywnych opinii, ale nawet położna, która do nas przychodzi stwierdziła, że nie warto się katować, jeśli dziecku takie rozwiązanie pasuje. Oprócz nakładek, całonocne zimne okłady i kolejny kryzys pokonaliśmy.
Kolejną stresującą mnie rzeczą jest ulewanie. Nie przypuszczałam, że może przybierać aż taką formę. Nawet godzinę po karmieniu! W dzień, kiedy Różę mam na oku, nie stresuje mnie to tak bardzo, ale w nocy dopada mnie strach, że się zadławi, albo coś się stanie...

Mój mąż chodzi teraz i się śmieje, że powinniśmy ostrzegać innych! I na dodatek dzwoni do wszystkich, którzy mają już dzieci z pytaniem dlaczego nikt go nie ostrzegł!

Jak podsumuję pierwszy tydzień?
Mnóstwo nerwów i sprzeczek, ale jeszcze więcej radości ze wzajemnego poznania i coraz większe pokłady miłości. Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest jej we mnie coraz więcej.
Nie jest łatwo, ale też nikt nie powiedział, że będzie. Po pierwszym szoku z niecierpliwością oczekujemy każdego kolejnego dnia...


18 komentarzy:

  1. Będzie coraz lepiej :-) u nas już 6 tydzień i mimo nadal nieprzespanych nocy jest już dobrze :-D na poranione sutki polecam kupić maść , mi pomogła i dawała ulgę :-) ulewanie jest faktycznie męczące , mój mały steka bardzo jak chce mu się odbić i średnio podnoszę go z 5 razy po karmieniu , inaczej ulewa się nawet nosem :-P mimo wszystkich boli , bezsennych nocy , gdy Ròza pierwszy raz się do Ciebie uśmiechnie, to odplyniesz :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z ogromną ciekawością czytałam Twój post, ponieważ już niedługo będę w takiej samej sytuacji :)
    Pocieszający jest fakt, że z każdym dniem będzie lepiej i tego się trzymam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej... sporo tego się nagromadziło, ale racja, nikt nie mówił, że będzie łatwo... Najważniejsze, to umieć sobie poradzić i mimo wszystko wybrnąć z trudnych sytuacji... Jestem pewna, że z każdym dniem będzie coraz lepiej i tego z całego serca Wam życzę... :)
    P.S. Mnie również niedługo taka rewolucja czeka ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam i cieszę się, że mam to już za sobą, bo moja córcia ma 3,5 roku :)
    Z drugiej strony jednak zazdroszczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczerze, najgorsze są pierwsze 3 miesiące:| Przy synku chodziłam jak zombie, bardzo dużo ssał pierś - chciałam raz nawet oddać ją mężowi, ale o sztucznym mleku nie myślałam w ogóle - zacisnęłam zęby i przetrwałam. Na szczęście obyło się bez bolących brodawek - synuś profesjonalnie łapał cyca, raz tylko złapałam zapalenie, niestety z aplikacją antybiotyku. Mnie bardzo pomógł wyjazd na wieś - z konieczności. Była już wiosna w pełni, tylko ja, synuś i dziadek do ewentualnego bujania wózeczkiem - dopiero wtedy złapałam kontakt ze swoim dzieckiem - nauczyłam się go, właśnie, gdy byliśmy tak naprawdę we dwójkę:) Szczerze mogę polecić pomoc najbliższych przy pracach domowych, ponoszenie dzieciątka, by mama mogła się choć chwilę zdrzemnąć, oczywiście tatowe lub ojcowskiego lub jak to tam się zwie, to wszystko, by mama mogła jak najwięcej czasu spędzić z maleństwem. I uśmiechać się do niego, do męża. Całować rączki, nóżki, brzusio... Męża też oczywiście:) i się nie bać, bo intuicja matki jest niezawodna, prawie;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też nie byłam gotowa zostać na noc w szpitalu z Polą z tych samych powodów i na dwie kolejne noce, też ją ode mnie zabrano. I w domu to samo-pierwsza noc, ryk z powodu bólu brodawek i na zmianę wyganianie męża po mleko i uspakajanie się, że dam radę. Ostatecznie karmiłam ją rycząc, ale gdy tylko się opanowałam i korzystałam z rad pań z poradni laktacyjnej po dwóch dniach wszystko było dobrze i tak do dziś, prawie 10,5 miesięcy po, które nie wiem kiedy i jak minęły, bo dopiero co urodziłam moją Polunię :) Pozdrawiam i dużo spokoju dla Was! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Życzę powodzenia i siły, siły, jeszcze raz siły! Może być tylko lepiej! Jest mnóstwo osób, które o Was myślą i Was wspierają - także tu, w Internecie <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja musiałam zostać z Hanią w szpitalu 9 dni :(. Kryzys gonił kryzys. Dopóki na sali byłam z jedną dziewczyną i coś tam przegadywałyśmy (zresztą rodziłyśmy w tym samym czasie na tej samej sami, więc to jakoś jednak brata :)), było OK, ale po jej wyjściu i po tym, jak lekarz mi oznajmił, że mała musi dostać antybiotyk (bo bakteria, bo moje infekcje nerek w czasie ciąży, bo jakieś tam wymazy nie wymazy...) - załamałam się totalnie. Poczucie winy (w sumie absurdalne), patrzenie na to, jak mi dziecko kłują, do tego różne zachowania lekarzy, położnych, pielęgniarek... - ich uwagi i rady może i wypowiadane w dobrej wierze, ale nie zawsze w odpowiedni sposób - co do opieki nad maleństwem, wszystkie te szpitalne niedogodności, odcięcie od świata..., wyczerpanie po trudnym, długim porodzie... Przeryczałam kilka nocy, wyglądałam jak cień człowieka. Ale w końcu wzięłam się za siebie - dla dzieciątka. Wsparcie Męża była nieoceniona. Kurczę, przez taki nieciekawy start można popaść w jakąś depresję poporodową, naprawdę...

    Mnie także - jeszcze w szpitalu - położna poleciła nakładki i karmię przez nie do tej pory. Dziecko się przyzwyczaiło i cóż - mimo prób (płacz wniebogłosy i panika), nie chce inaczej. Na początku się załamywałam, że jak to, jakoś tak nienaturalnie, że przez gumę, ale w końcu przecież ważne jest, że je i żadnych problemów z karmieniem nie mamy, wręcz to uwielbiam. I nie ma co się przejmować.

    OdpowiedzUsuń
  9. PS: Co do ulelwania - kładź ją do snu na boczku (raz na jednym, raz na drugim) - ale to już pewnie wiesz.

    OdpowiedzUsuń
  10. Gratuluję i życzę wytrwałości i obyś znajdowała jak najwięcej czasu,żeby się przespać. Pamiętam,że przypierwszym dziecku kiedy wstawałam w nocy to albo miałam gorączkę,albo dreszcze i kilka razy nawet zemdlałam z osłabienia. Ale po co to piszę? Kochana bądź dzielna z każdym dniem będzie lepiej, wszystko sobie razem poukładacie. Z drugim dzieckiem będzie luzik :) PoZDRAWIAM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dreszcze i gorączka też u mnie występują niestety :( Ale mam nadzieję, że szybko to minie.

      Usuń
  11. U mnie nakładki na brodawki się nie sprawdziły, niestety. Dlatego poddałam się z karmieniem naturalnym, bo Zośka ulewała moją krwią jak opętana, nie najadała się i cały czas był płacz. Odkąd jesteśmy na mm jest dużo lepiej. Długo walczyłam z wyrzutami sumienia, płakałam kiedy jadłam coś, czego przy karmieniu piersią jeść bym nie mogła i generalnie przeżywałam straszny dół. Ale doceniam to, że dziecko jest teraz najedzone, wyspane, szczęśliwe i spokojne - to nie do przecenienia. Nie mówiąc o własnym komforcie, bo tryskające krwią brodawki nie były absolutnie niczym wspaniałym...

    OdpowiedzUsuń
  12. No i zapomniałam dodać - z każdym dniem, z każdym tygodniem będzie lepiej :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  13. Witaj w realnym świecie, a nie tym z gazet :))) Te ostatnie do kosza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gazety omijałam szerokim łukiem, bo mnie drażniły te szczupłe i uśmiechnięte mamy :D

      Usuń
  14. Życzę dużo siły, Iza! Albo nie, życzę spokoju. Wysypiaj się ile się da, wykorzystuj chwile drzemki małej na swój odpoczynek, a nie na nadrabianie domowych zaległości. Na to przyjdzie czas, jak złapiesz oddech.
    Co do karmienia - zawsze byłam zwolenniczką naturalnego karmienia, pierwsze było tak karmione ponad rok (przetrwałam w tym bardzo bolesną grzybicę piersi), z drugim chciałam tak samo, ale mi nie wyszło, przeszłam na butlę z wyrzutami sumienia. Potem mi te wyrzuty przeszły, jak zobaczyłam, że jedno i drugie dziecię rośnie jak na drożdżach i nic złego się nie dzieje (a przynajmniej nic z powodu karmienia).
    Trzymajcie się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  15. mnie to czeka za miesiąc :) już się boje ..

    OdpowiedzUsuń
  16. Każdego dnia coś Was zaskoczy, a następnego będzie to dla Was prostsze.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...