wtorek, 19 sierpnia 2014

Joanna Woźniczko-Czeczott "Macierzyństwo Non-fiction. Relacja z przewrotu domowego"


 Zacznę od dwóch scenek...

Pierwsza w poczekalni u ginekologa. Czytam akurat rozdział, w którym autorka niedługo po porodzie wyrywa się z domu, na obowiązkowy "przegląd" do lekarza. I co następuje... W ciąży, przyszła mama cieszyła się z pierwszeństwa w kolejce do ginekologa... Ot taki przywilej. W połogu, nikt nie przejmuje się już kobietą, która wydała na świat dziecko i mimo, że wszystko boli, szwy się rwą, a w domu dziecko czeka na karmienie, koniec z przywilejami! Kobieta bez brzucha straciła na wartości... I w tym momencie, siedząc w tejże poczekalni uświadamiam sobie, że aktualnie sama korzystam z przywileju wchodzenia bez kolejki, ale... to się skończy, kiedy tylko maluszek przyjdzie na świat. Żyłam w błogiej nieświadomości, że może jednak ominą mnie gwałtowne zmiany, a fragment przeczytany w poczekalni uświadomił, że nieubłaganie nadciąga poważny przewrót!

Scenka druga.
Siedzą u nas znajomi. Ja już niemal na półmetku ciąży zachwalam macierzyństwo, chociaż nie mam o nim zielonego pojęcia jeszcze. Mówię, jak cudownie jest wydać na świat życie, wmawiam niezdecydowanym jeszcze na potomstwo przyjaciołom, że pojawienie się dziecka nie musi niczego zmienić! Taa... Szkoda tylko, że sama w to nie wierzę. Już ciąża ograniczyła mnie w wielu kwestiach. A niestety nie znoszę jej najlepiej psychicznie i fizycznie. Tęsknie za rzeczami z których już teraz musiałam zrezygnować, albo na które brak mi po prostu siły... Ot, na przykład jazda na rowerze. Kiedyś mój codzienny środek lokomocji, teraz kurzy się w piwnicy. Rosnący brzuch oczywiście wiele mi wynagradza, ale i tak czuję niezrozumiałą dla siebie frustrację i złość. Dlaczego więc próbuję przeciągnąć przyjaciół na tę stronę mocy? Czy powoli zaczynam wkraczać do klanu?

Klan to oczywiście rodzice, którzy poznali już smak macierzyństwa czy tacierzyństwa i trudności z nimi związane. Nie dzielą się tym jednak z innymi, nieświadomymi! Prezentują z reguły wizję rodzicielstwa pełnego codziennych radości, pozbawionego ciemnej strony... A że ta istnieje... Wie chyba każdy kto dziecko posiada. Przekonała się o tym też autorka książki, która swoje frustracje postanowiła przelać na papier, a raczej klawiaturę komputera.
"Dlaczego piszę wyłącznie o frustracjach? Bo to dzienniczek autoterapeutyczny, dobre emocje i piękne chwile celebruję sobie w realu" (str. 106)
Woźniczko-Czeczott odważnie pokazuje pierwszy rok z życia swojego dziecka. Głównie bazując na strachach i wątpliwościach, tych gorszych dniach. Jej wizja macierzyństwa, to pozbawiona lukru codzienność, gdzie po całym dniu opieki nad córką, matka słania się na nogach. Bo codzienność to nie zdjęcie z kolorowego czasopisma. Włosy po porodzie wypadają, spacery stają się codzienną szychtą do odrobienia, a o samodzielnym wyjściu nie ma wręcz mowy... A jak już następuje, myśli i tak krążą wokół dziecka. Zmieniają się priorytety, znajomi, mąż zepchnięty zostaje na dalszy plan. Centrum świata to dziecko i jego potrzeby. Matka w tym wszystkim przestaje być sobą. I tak można by mnożyć... 
Przejrzałam z ciekawości internet w poszukiwaniu informacji na temat książki i natknęłam się na mnóstwo negatywnych opinii, czy wręcz ataków przeprowadzanych na autorkę, wyrodną matkę. Oczywiście wszystkie autorstwa innych matek. I zastanawiam się, czy ja i te kobiety czytałyśmy inną książkę? Autorka w szczery do bólu sposób pisze o swoich problemach, zmęczeniu, zniechęceniu, czasem złości na dziecko, ale na każdej niemal stronie znajdujemy ogrom miłości jakim darzy córeczkę. Po prostu opisała to o czym się nie mówiło jeszcze do niedawna otwarcie, ale co niemal każda kobieta przerabia po porodzie. Przewrót domowy...
Jestem w ciąży, po przeczytaniu tej książki w opinii niektórych matek, powinnam ze strachu zacząć obgryzać paznokcie... A ja cieszę się niemiernie, że na tę pozycję trafiłam! W końcu bez zbędnej słodyczy i kolorowania dowiedziałam się co mnie czeka, i na co muszę się przygotować. Do tej pory czułam strach przed nieznanym. Teraz to nieznane zostało trochę oswojone, odkryte. Wierzę, że dziecko wynagrodzi mi cały trud, a przewrót dzięki codziennym radościom stanie się łatwiejszy. Nie wierzę już jednak w zapewnienia, że dziecko niczego nie zmieni... Otwiera nowy rozdział, zupełnie inny od poprzedniego!

I na koniec przypomniały mi się dwie koleżanki.
Pierwsza, matka dwójki małych dzieciaków. Pytam, jak daje sobie radę, czy nie jest jej aby ciężko. Odpowiedź - Zobaczysz jak to jest, jak sama urodzisz (klan)

Druga, mama prawie dwulatki.
Nawet kupę muszę robić trzymając E. za rękę... (szczery klan)

Przypomniał mi się też filmik krążący niegdyś po internecie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...